Prawie 2 tygodnie leżałam na ul. Karowej w Warszawie (szpital ginekologiczno-położniczy) najpierw na patologii ciąży później już na położniczym z maleństwem. Co dzień na śniadania i kolacje były a'la granexy takie niby chrupkie pieczywo z upieczonym kawałkiem mięsa typu schab, czy pierś pokrojona w plasterki albo w wielkiej ewentualności tuńczyk z puszki. Na obiady przeważnie wszystko co dało się ugotować na parze (bez przypraw) a to jakieś mięso a to ryba.
Jakoś przeżyłam, ale po wyjściu ze szpitala nie mogłam już patrzeć na wędlinę typu pieczony schab.
Natomiast przy przyjęciu mnie do szpitala jak powiedziałam że mam nietolerancję i wymagam diety bezglutenowej w kartę wpisali mi celiaklia

ale i tak każda z pań które przynosiły jedzonko to się zastanawiały co to takiego ta dieta bezglutna?

W każdym razie w szpitalu były rożne różniste diety i co najważniejsze w jakiś sposób chociaż próbują się dostosować
