
Wsparcie
Moderator: Moderatorzy
Nie przyszło mi nawet do głowy, żeby kryć się z dietą. Nie ma oczywiście potrzeby zaczynać znajomości od eksponowania odmienności żywieniowej. Ale, jak sama zauważyłaś, na dłuższą metę, w pracy nierealne jest nieujawnienie choroby. Poza tym, propagując w naszych środowiskach wiedzę na temat celiaki, działamy dla naszego dobra. Im więcej ludzi będzie wiedziało "szto takoje"
, tym łatwiej będzie nam żyć.

Dzięki za wsparcie. Generalnie się z Tobą zgadzam, ale doświadczenie życiowe napawa mnie pewnymi obawami. Pracowałam w fimie w której po powiedzeniu, że jestem na takiej dziecie zaczęto mnie bardzo źle traktować, stąd moje obawy. Osobę która była wegetarianką uznano bez niczego a moją dietę potraktowano jako "fanaberię" i "cudowanie". 

Gosia
- Magdalaena
- -#Moderator
- Posty: 1366
- Rejestracja: pt 02 sty, 2004 13:28
- Lokalizacja: Warszawa
Re: praca i przyznanie sie do celiaki
Chyba nie da się ukrywac diety podcza kilkudniowego wyjazdu. Bo to przeciez nie tylko kwestia rezygnacji z chleba, ale też ze zwykłego makaronu, panierowanych mięs, kiełbaski z grilla, piwa. IMHO bardziej się będziesz rzucać w oczy nie jedząc tych wszystkich rzeczy tak "bez powodu".Gosia pisze:Co robicie w takich sytuacjach. Czy zabieracie chleb ze sobą i normalnie przyznajecie się do diety, czy też zmieniacie na ten okres nawyki żywieniowe (zero chleba)?
Zastanów się nad tym w jakiej formie wczesniej mówiłaś o diecie ? może nie położyłaś odpowiedniego nacisku na przyczyny zdrowotne ? może nie byłas konsekwentna - raz jadłaś bg a raz sobie odpuszczałaś ? może użalałaś się nad sobą ?Gosia pisze:Niestety mam bardzo złe doświadczenia z mówieniem w pracy o swojej diecie – całkowity brak tolerancji i zrozumienia.
IMHO nie musisz kazdego wtajemniczać w szczegóły Twojego stanu zdrowia i diety - po prostu na stołówce weź własny chleb, jedż to co możesz itp. Jak się ktoś zapyta, powiedz, że jesteś "uczulona" (to lepiej brzmi) bez wchodzenia w szczegóły.
Mnie też denerwuje to jak pozytywnie traktowani są w wielu miejscach np. restauracjach wegetarianie . A przecież niejedzenie miesa to ich wybór, gdyby chcieli, mogliby nie robić kuchni kłopotu i jeśc to, co inni.Gosia pisze:Osobę która była wegetarianką uznano bez niczego "
Również spotkałam się z takim traktowaniem, ale poprostu staram się nie denerwować i w jak najmniejszym stopniu to zaznaczać, w skońcu kogo to interesuje co i z czym jesz. Fakt froblem jest jak są czyjeś imieniny, lub jakakolwiek inna uroczystość... ciasta i inne smakołyki to podstawa. Niejedzenie ich powoduje zdziwienie, a po wyjaśnieniu sytuacji słowa: "A no tak, kiedyś cośtam wspominałaś. Dalej to masz?" Więc poprostu należy to ignorować i dalej żyć po swojemuGosia pisze:Dzięki za wsparcie. Generalnie się z Tobą zgadzam, ale doświadczenie życiowe napawa mnie pewnymi obawami. Pracowałam w fimie w której po powiedzeniu, że jestem na takiej dziecie zaczęto mnie bardzo źle traktować, stąd moje obawy. Osobę która była wegetarianką uznano bez niczego a moją dietę potraktowano jako "fanaberię" i "cudowanie".


Przyszłam sobie popłakać - można tu?
Ślubny mnie chyba nie rozumie - pociesza jak może, ale nie jest bezglutem w końcu. Nie to co Wy...
Jutro idę na urodziny - mam SWOJE ciasto, mam SWOJĄ bułkę i mam SWOJĄ sałatkę...
Brat robi specjalnie dla mnie sajgonki - wymienił skład z opakowań, zarzekał się pilnować widelcy, talerzy, patelni - wszystkiego... A ja i tak... mu nie zaufam jutro...............
i strasznie mi z tym głupio i źle.....
Ide dalej płakać - i tak jutro będe wyglądać jak 7 nieszczęść, już mi wszystko jedno...............
Ślubny mnie chyba nie rozumie - pociesza jak może, ale nie jest bezglutem w końcu. Nie to co Wy...
Jutro idę na urodziny - mam SWOJE ciasto, mam SWOJĄ bułkę i mam SWOJĄ sałatkę...
Brat robi specjalnie dla mnie sajgonki - wymienił skład z opakowań, zarzekał się pilnować widelcy, talerzy, patelni - wszystkiego... A ja i tak... mu nie zaufam jutro...............
i strasznie mi z tym głupio i źle.....
Ide dalej płakać - i tak jutro będe wyglądać jak 7 nieszczęść, już mi wszystko jedno...............
Nati mama Madzi '03, Maćka '05 i Mileny '13
Celiakia '07
Celiakia '07
- Małgorzata
- -#Moderator
- Posty: 1579
- Rejestracja: pn 03 sty, 2005 22:56
- Lokalizacja: Warszawa
Kurczę, nie wiem jak Cię wesprzeć...
Myślę, że takie doły napadają czasem prawie każdego, szczególnie wrażliwe i myślące właśnie jednostki.Wydaje mi się, że Twój wynika z ciągłego stresu - braku odpowiedzi na podstawowe pytanie : dlaczego mimo diety dalej masz problemy zdrowotne...Trzeba za wszelką cenę znaleźć odpowiedź na to pytanie.
Wielu z forumowiczów długo szukało - czasem to była skrobia pszenna, czasem jajka i nabiał, niestety trochę to trwa i nie jest łatwe. Tak to już jest, że to co dla jednego stanowi przysmak dla innego jest prawie trucizną. Wiadomo, nikt nie mówił, że będzie sprawiedliwie ...
Poza tym jest listopad - moim zdaniem najgorszy z miesięcy do przetrwania dla każdego depresyjnego i wrażliwego typa...
Jeśli Cię to jakoś pocieszy to pamiętaj, że nie jesteś sama - tu na forum znajdziesz dużo podobnych "jednostek"
Myślę, że takie doły napadają czasem prawie każdego, szczególnie wrażliwe i myślące właśnie jednostki.Wydaje mi się, że Twój wynika z ciągłego stresu - braku odpowiedzi na podstawowe pytanie : dlaczego mimo diety dalej masz problemy zdrowotne...Trzeba za wszelką cenę znaleźć odpowiedź na to pytanie.
Wielu z forumowiczów długo szukało - czasem to była skrobia pszenna, czasem jajka i nabiał, niestety trochę to trwa i nie jest łatwe. Tak to już jest, że to co dla jednego stanowi przysmak dla innego jest prawie trucizną. Wiadomo, nikt nie mówił, że będzie sprawiedliwie ...
Poza tym jest listopad - moim zdaniem najgorszy z miesięcy do przetrwania dla każdego depresyjnego i wrażliwego typa...
Jeśli Cię to jakoś pocieszy to pamiętaj, że nie jesteś sama - tu na forum znajdziesz dużo podobnych "jednostek"

Ja też nie wiem jak Cię wesprzeć
Wiem, że Ci ciężko, ale to Ty sama musisz znaleźć w sobie siłę do dalszej "walki". Ja też miałam dzisiaj "doła" i łzy w oczach, kiedy wpadłam z wizytą do szwagierki i postawiła dla moich bliskich biszkociki z marmoladą. Zapach....No ale cóż, pomogło wypłakanie na ramieniu męża i zjedzenie w domu piernika z Balvitenu. Nastka,będzie dobrze i nie poddawaj się.
Pamiętaj nie jesteś sama. 



"Brat robi specjalnie dla mnie sajgonki - wymienił skład z opakowań, zarzekał się pilnować widelcy, talerzy, patelni - wszystkiego... A ja i tak... mu nie zaufam jutro.............."
ja raz zaufałam babci i po tym 3 dni wymiotowałam
teraz, gdy ktoś się upiera,że chce mnie czymś poczęstować i tej osobie nie ufam to pomagam mu w przygotowaniu przyjęcia
choć na dobrą sprawę twój brat chyba wie w czym rzecz skoro mówi nawet o pilnowaniu widelców, podaje Ci skład z opakowań itd. Może warto mu zaufać i cieszyć się, że ma się tak troskliwą rodzinę?
ja raz zaufałam babci i po tym 3 dni wymiotowałam

teraz, gdy ktoś się upiera,że chce mnie czymś poczęstować i tej osobie nie ufam to pomagam mu w przygotowaniu przyjęcia

choć na dobrą sprawę twój brat chyba wie w czym rzecz skoro mówi nawet o pilnowaniu widelców, podaje Ci skład z opakowań itd. Może warto mu zaufać i cieszyć się, że ma się tak troskliwą rodzinę?
-
- Nowicjusz
- Posty: 38
- Rejestracja: śr 11 kwie, 2012 14:50
- Lokalizacja: Kraków
Diete stosuje od niedawna, prawie 5 miesiecy i na poczatku bylo bardzo ciezko. Potem zaczelam sie przyzwyczajac, ale znowu zaczal sie jakis kryzys.
Czuje sie bardzo niezrozumiana przez moich przyjaciół (tak, przyjaciol ktorzy powinni zawsze wspierac)
Przestrzegam diety najlepiej jak moge, ale do tego potrzeba tez wsparcia, bez tego nie da rady;(
Ciezko mi sie jeszcze przyzwyczaic do tego, ze nie moge zjesc pizzy na miescie czy zapiekanki.
I taka sytuacja: umowilam sie ze znajmomymi na spacer, jest taka piekna pogoda, mielismy sie przejsc i porozmawiac, fajnie spedzic czas. Ale godzine przed wyjsciem okazalo sie, ze oni koniecznie musza isc do pizzeri.
Ja nie chcialam isc, nie wszyscy moi znajomi wiedza o mojej chorobie a ja nie jestem z nia dostatecznie pogodzona, by wszystkim o niej opowiadac. Moze kiedys, nie teraz.
I co uslyszalam od mojej przyjaciolki? "Boze, nie przesadzaj, zachowujesz sie dziwnie, to tylko jedzenie"
Dlaczego nikt nie rozumie, ze poczatki sa trudne, tak trudno zrezygnowac ze wszystkiego co dotad bylo w zasiegu reki?
Ale teraz wiem, ze zdrowy czlowiek tego nie zrozumie, nigdy.
Jest mi przykro,ale nie chce juz wiecej plakac.
Ciezko jest byc innym, ale jeszcze ciezej jest byc niezrozumianym....
Czuje sie bardzo niezrozumiana przez moich przyjaciół (tak, przyjaciol ktorzy powinni zawsze wspierac)
Przestrzegam diety najlepiej jak moge, ale do tego potrzeba tez wsparcia, bez tego nie da rady;(
Ciezko mi sie jeszcze przyzwyczaic do tego, ze nie moge zjesc pizzy na miescie czy zapiekanki.
I taka sytuacja: umowilam sie ze znajmomymi na spacer, jest taka piekna pogoda, mielismy sie przejsc i porozmawiac, fajnie spedzic czas. Ale godzine przed wyjsciem okazalo sie, ze oni koniecznie musza isc do pizzeri.
Ja nie chcialam isc, nie wszyscy moi znajomi wiedza o mojej chorobie a ja nie jestem z nia dostatecznie pogodzona, by wszystkim o niej opowiadac. Moze kiedys, nie teraz.
I co uslyszalam od mojej przyjaciolki? "Boze, nie przesadzaj, zachowujesz sie dziwnie, to tylko jedzenie"
Dlaczego nikt nie rozumie, ze poczatki sa trudne, tak trudno zrezygnowac ze wszystkiego co dotad bylo w zasiegu reki?
Ale teraz wiem, ze zdrowy czlowiek tego nie zrozumie, nigdy.
Jest mi przykro,ale nie chce juz wiecej plakac.
Ciezko jest byc innym, ale jeszcze ciezej jest byc niezrozumianym....
No niestety, ludzie w ogóle nie potrafią sobie wyobrazić (albo i też nie próbują wcale) jak to jest iść w grupie dokądś i nie móc nic zjeść. Bo przecież nie o tę pizzę nawet chodzi, tylko o sam fakt, że nie ma jak współuczestniczyć w jakimś wydarzeniu. Na to niestety chyba nie ma specjalnej rady - z własnego doświadczenia widzę, że najbardziej pomaga czas (jestem na diecie bodaj szósty rok i łatwiej znoszę teraz takie sytuacje, albo i mniej więcej wiem, jak ich unikać). Siatka znajomych najpewniej też ci się skurczy nieco. Aczkolwiek ja i do tej pory mam wśród bliskich mi osób takich, którzy nie umieją pamiętać o diecie albo trochę traktują moją dietę jako takie nieszkodliwe, ale jednak dziwactwo. To zgrzyta w stosunkach towarzyskich, ale co zrobić. Przez pierwszy czas może powinnaś zawsze nosić ze sobą w torbie jakiś batonik/orzeszki/jabłko - cokolwiek, co możesz zjeść, żeby w razie czego jak wszystkich najdzie nagle ochota na gofra czy inne paskudztwo
, nie była z pustymi rękoma.

A ja to olewam. Nauczyłam sie trzymać dystans do tego, bo bym oszalała. Choroba nauczyła mnie w ogóle patrzeć na wiele rzeczy z dystansem i w sumie to jest pozytywna strona tego wszystkiego. Do tej pory się wszystkim stresowałam, w sumie to pierdołami. Najpierw zaczęłam łapać dystans do wielu rzeczy po śmierci mojej mamy, która umarła na raka i tak sobie myślałam, po co sie głupotami przejmować. Choroby i śmierć, cierpienia... to są problemy...., a widziałam naprawdę totalne masakry w hospicjach i potem u mojej mamy.
A jak sama zachorowałam i w listopadzie/ grudniu , myślałam, ze to chyba będzie mój koniec,bo było tragicznie i nie wiedziałam co mi jest,lekarze mi wmawiali anoreksję,to w ogóle już przyszłam po rozum do głowy i zaczęłam zlewać kompletnie wszystko,co może mnie stresować.Przestałam się skupiać ciągle na innych, na tym, aby innym było dobrze, aby inni byli zadowoleni i zaczęłam skupiać się bardziej na sobie. Zrobiłam generalne przemeblowanie w swoim umyśle i czuję się z tym znacznie lepiej.
Owszem, spotkałam się z tekstem, ze to moja psychika albo, czy mi już minęło albo ze kiedyś na pewno zjem biszkopta albo jabłecznika,żebym nie przesadzała albo z tekstem, że mi ZAZDROSZCZĄ, ŻE TAK SZYBKO CHUDNĘ....!!!! itd., ale ja to zlewam. Jednak nie mogę powiedzieć, że wszyscy się tak zachowują. Nie mogłam już jeść w sierpniu zeszłego roku. Pracuje w szkole.We wrześniu ważyłam nieco mniej, ale wyglądałam jeszcze w miarę, biorąc pod uwagę, że ja nigdy nie miałam problemów z waga i byłam malutka, drobniutka. Jednak jak schudłam 13 kg w trzy miesiące, a w grudniu się nie pojawiłam w pracy , to wiele osób zrozumiało, ze to nie jest anoreksja.
Dwa tygodnie temu byłam na nauczycielskiej wycieczce za granicą. Nie jadłam nic z grupą. Zabrałam ze sobą osobną walizkę z banami, ryżem , makaronami itd. oraz kuchenkę na prąd i sama w hotelu gotowałam. Nie spotkałam się ze strony kolegów i koleżanek z pracy z żadnym głupim komentarzem. Pomagali mi nosić te walizki, było ok. Po wycieczce 1,5 kg w plecy, ale opłacało sie, bo odpoczęłam psychicznie bardzo.
Moje podejście jest takie, że są gorsze choroby np. rak. Po tym co widziałam u mojej mamy i innych umierających, to ja mogłabym jeść do końca życia tylko ryz, gdyby to było konieczne i gdybym mogła na tym jakoś żyć.
Ktoś pisał o najbliższych. Niestety, ale u mnie też różnie bywa z tym zrozumieniem, nawet przez najbliższych. Zdarza się, że ktoś nie rozumie, że muszę zjeść tu i teraz, bo 15 minut wcześniej nie byłam jeszcze głodna i wpychanie czegoś na silę pogorszy sprawę, a z drugiej strony jak zaczynam być głodna to muszę szybko zjeść, bo spadki cukru bywają dla mnie niebezpieczne. Normalni ludzie jak są głodni to na głodzie jakiś czas mogą przetrwać, a ja z tym swoim cukrem nie daje rady. Zdarza mi się niestety zasłabnąć i to wcale nie tak rzadko, a mimo to bywa, że do niektórych nie dociera, że muszę coś szybko zjeść. Ja mam jeszcze Hashimoto, więc w niedoczynności tarczycy bywa mi bardzo zimno.Bywa, że w upał siedzę np. w swetrze i zdarzało się, że słyszałam komentarz, abym zdjęła ten sweter, bo wstyd ludzi, a przecież najbliżsi wiedzą skąd to wynika, ale nie rozumieją.Ehh... Mówię Wam ludziska, że szkoda nerwów. Chciałabym spotkać się w realu z jakimś bezglutkiem albo bezglutkami, bo w tym gronie rozumiemy się najlepiej. Jestem z Włocławka, może ktoś jest z jakiś okolic? Nawet z Łodzi?
A jak sama zachorowałam i w listopadzie/ grudniu , myślałam, ze to chyba będzie mój koniec,bo było tragicznie i nie wiedziałam co mi jest,lekarze mi wmawiali anoreksję,to w ogóle już przyszłam po rozum do głowy i zaczęłam zlewać kompletnie wszystko,co może mnie stresować.Przestałam się skupiać ciągle na innych, na tym, aby innym było dobrze, aby inni byli zadowoleni i zaczęłam skupiać się bardziej na sobie. Zrobiłam generalne przemeblowanie w swoim umyśle i czuję się z tym znacznie lepiej.
Owszem, spotkałam się z tekstem, ze to moja psychika albo, czy mi już minęło albo ze kiedyś na pewno zjem biszkopta albo jabłecznika,żebym nie przesadzała albo z tekstem, że mi ZAZDROSZCZĄ, ŻE TAK SZYBKO CHUDNĘ....!!!! itd., ale ja to zlewam. Jednak nie mogę powiedzieć, że wszyscy się tak zachowują. Nie mogłam już jeść w sierpniu zeszłego roku. Pracuje w szkole.We wrześniu ważyłam nieco mniej, ale wyglądałam jeszcze w miarę, biorąc pod uwagę, że ja nigdy nie miałam problemów z waga i byłam malutka, drobniutka. Jednak jak schudłam 13 kg w trzy miesiące, a w grudniu się nie pojawiłam w pracy , to wiele osób zrozumiało, ze to nie jest anoreksja.
Dwa tygodnie temu byłam na nauczycielskiej wycieczce za granicą. Nie jadłam nic z grupą. Zabrałam ze sobą osobną walizkę z banami, ryżem , makaronami itd. oraz kuchenkę na prąd i sama w hotelu gotowałam. Nie spotkałam się ze strony kolegów i koleżanek z pracy z żadnym głupim komentarzem. Pomagali mi nosić te walizki, było ok. Po wycieczce 1,5 kg w plecy, ale opłacało sie, bo odpoczęłam psychicznie bardzo.
Moje podejście jest takie, że są gorsze choroby np. rak. Po tym co widziałam u mojej mamy i innych umierających, to ja mogłabym jeść do końca życia tylko ryz, gdyby to było konieczne i gdybym mogła na tym jakoś żyć.
Ktoś pisał o najbliższych. Niestety, ale u mnie też różnie bywa z tym zrozumieniem, nawet przez najbliższych. Zdarza się, że ktoś nie rozumie, że muszę zjeść tu i teraz, bo 15 minut wcześniej nie byłam jeszcze głodna i wpychanie czegoś na silę pogorszy sprawę, a z drugiej strony jak zaczynam być głodna to muszę szybko zjeść, bo spadki cukru bywają dla mnie niebezpieczne. Normalni ludzie jak są głodni to na głodzie jakiś czas mogą przetrwać, a ja z tym swoim cukrem nie daje rady. Zdarza mi się niestety zasłabnąć i to wcale nie tak rzadko, a mimo to bywa, że do niektórych nie dociera, że muszę coś szybko zjeść. Ja mam jeszcze Hashimoto, więc w niedoczynności tarczycy bywa mi bardzo zimno.Bywa, że w upał siedzę np. w swetrze i zdarzało się, że słyszałam komentarz, abym zdjęła ten sweter, bo wstyd ludzi, a przecież najbliżsi wiedzą skąd to wynika, ale nie rozumieją.Ehh... Mówię Wam ludziska, że szkoda nerwów. Chciałabym spotkać się w realu z jakimś bezglutkiem albo bezglutkami, bo w tym gronie rozumiemy się najlepiej. Jestem z Włocławka, może ktoś jest z jakiś okolic? Nawet z Łodzi?
Powiedzcie mi jedną rzecz, dlaczego nasi znajomi słysząc, że nasz syn jest na diecie bezglutenowej zawsze pytają - czy to rozsądne? czy mu nie zaszkodzi?? czy wiemy co robimy?? Przyznam, że mnie szklak trafia, ile można tłumaczyć o wpływie alergenu na organizm. Sama nie jestem uczulona na gluten, ale na wiele innych pokarmów - jabłka, gruszki, śliwki, morele, wiśnie, czereśnie, brzoskwinie, orzechy, skrobian potasu, ha nawet na skrzyp
DO tego na wszystko co pyli w przyrodzie do tego roztocza. Na większość kosmetyków do twarzy. Wiosną po ogrodzie chodzę w maseczce i goglach. Mam wrażenie, że jestem uczulona na dużo więcej, czasem i ten gluten zaczynam podejrzewać, zbieram się na kolejne testy. No i jakoś nikt się mnie nie czepia, że nie jem ciasta z owocami, że grzebię w sałatkach i pytam o skład, nawet przywykli, że mi się robi dania bez. A w temacie wykluczenia glutenu u dziesięciolatka mają tysiąc pytań, uwag i krytyki. Bo u mnie widzieli, jak mi ręka spuchła po testach, a u syna nie widać gołym okiem tylko on musi opowiedzieć, jak się czuje, że mu niedobrze, że jest skołowany, że nagle wiele rzeczy zapomina, że ma strupy na głowie jak zaliczy wpadkę. No dobra, wyżaliłam się. 


-
- Aktywny Forumowicz
- Posty: 364
- Rejestracja: pn 12 sie, 2013 11:49
- Lokalizacja: Żywiec