Do tej pory zawsze myślałam, że jeśli moje dzieci będą na diecie (a, jeśli ktoś nie odkryje, że ja wcale celiakii nie mam, to będą przez pierwsze lata życia), będę im ufała, bo pamiętam siebie z dzieciństwa... Owszem, było mi przykro czasem, że nie mogę, więc jak przychodzili goście, kradłam jedno ciasteczko z miski, trzymałam w ręce, wąchałam, ale nigdy nie zjadłam - chowałam do pudełka. I w ogóle nie miałam problemu z przestrzeganiem diety (wszyscy uciekali, jak mowilam, że mam "cekliakie"

). Ale po Waszych postach sobie uświadomiłam, że to, co mnie uszczęśliwia, czyli coraz większa gama produktów, może wprowadzić duży problem dla dziecka, którego moje pokolenie nie miało. Glutenową markizę od kruchych ciastek Glutenexu byłam w stanie odróżnić, ale jakby mi rodzice dawali wafelki Schara, to mogłabym wierzyć, że gościom dają te same...
A w temacie: od co najmniej 7 lat nie mam żadnych objawów po zjedzeniu glutenu. Z jednym wyjątkiem - zawsze po zwykłym makaronie bolał mnie brzuch (ale biegunki nie miałam). Być może objawami ukrytymi są u mnie: próchnica zębów (bardzo ukryta, nie widać ubytków bez wiercenia), niedowaga i złe samopoczucie w okresie, kiedy jadłam glutenowo (to akurat zbiegło się z okresem dojrzewania). W dziecinstwie przewlekłe biegunki spowodowały wprowadzenie diety - w ciągu kilku dni od jej wprowadzenia, biegunki się skończyły.