popadanie w paranoje??

Celiakia z medycznego punktu widzenia.

Moderator: Moderatorzy

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Demeter24
Forumowicz
Forumowicz
Posty: 168
Rejestracja: śr 26 lis, 2014 15:08
Lokalizacja: Toruń

popadanie w paranoje??

Post autor: Demeter24 »

Myślałam, że z biegiem czasu opanuje jakoś chorobę, przyzwyczaję się do niej i do nowego sposobu żywienia.
Jednak im dalej tym czuje się gorzej nie tylko fizycznie ale i psychicznie.
Zastanawiam się czy wy również tak do tego podchodzicie?

O celiakii wiem od listopada 2014 i od tamtej pory jestem na diecie, wiadomo pierwsze dni były trudne jak dla każdego z nas, potem miałam wrażenie, że wpadłam już w rytm jedzenia bezglutenowego i będziesz wszystko ok. Z czasem dowiedziałam się, że gluten może być praktycznie wszędzie i że bardzo łatwo dostaje się do rzeczy bezglutenowych oraz, że trzeba bardzo uważać, żeby nie dostał się od jedzenia domowników do naszego. Im więcej czytałam na temat glutenu tym czułam większe ograniczenia.

Obecnie jestem w takim punkcie, że mam dość tej bezglutenowości i chciałabym aby moje życie wyglądało tak jak jeszcze rok temu, czy każdy przechodzi taki kryzys na diecie?
Męczą mnie okropnie zakupy, godzinami nieraz stoję i czytam etykiety, lokatorzy przestali ze mną chodzić na zakupy. W niektórych sprawdzam jeszcze dodatkowo czy nie jest uszkodzone opakowanie no i oczywiście przy kasie czystość taśmy co też bywa irytujące bo już raz usłyszałam od Pani ekspedientki coś w stylu " Czego Pani oczekuje to tylko Biedronka a nie wybieg dla modelek" no i oczywiście zawsze przy tym jak proszę o wytarcie taśmy lub jak kładę zakupy do jakiegoś pudełka lub na torebkę to czuje spojrzenia na sobie całej kolejki, przesadzam?

Drugą kwestią z którą nie mogę się pogodzić to wyjazdy. Od zawsze turystyka była moją pasją. Odkąd jestem na bezglucie byłam jedynie na dzień w Gdańsku i na EXPO( gdzie czułam się lepiej jak w swoim domu i na takie wyjazdy mogę jeździć, bez żadnych obaw:) ). Wycieczka do Gdańska dała mi mocno w kości, po raz pierwszy sobie na niej uświadomiłam jak moje życie będzie do końca życia ograniczone. Z powodu napiętego grafiku nie było czasu na szukanie restauracji bezglutenowej więc musiałam się pocieszyć w ciągu dnia jedną kanapką przygotowaną w domu i owocami. No i w sumie z pustym brzuchem ciężko się patrzy jak ktoś przy nas zajada się jakimiś frykasami z baru. To będzie moje pierwsze lato gdzie zupełnie nigdzie się nie wybieram, bo po prostu nie mam na to siły.

Dalej, mieszkam na mieszkaniu studenckim w sumie w tym samym miejscu 5 lat i jestem zmuszona teraz do przeprowadzki bo jeden z nowych lokatorów zupełnie nie rozumie naszej choroby, ciągle chodzi zachęca mnie do spróbowania tego tamtego " gryz Ci nie zaszkodzi, łyczek Ci nie zaszkodzi", "weź nie wydziwiaj", " rak to choroba, Ty jesteś zdrowa" itd. Dodatkowo prosić żeby chociaż po sobie stół w kuchni starł gdzie kroił chleb i uwalił tymi okruszkami praktycznie całą kuchnie chyba prócz sufitu to słyszę- to tylko okruszki nie błoto, jest czysto. A ja chodzę i 50 razy dziennie przecieram po nich te szafki czy stół, może na prawdę to już paranoja? mimo tego, że z mieszkaniem się bardzo zżyłam to nie wyobrażam sobie dalej tu mieszkać bo po prostu boję się o swoje jelitka.

Znajomi i rodzina, ten temat chyba najbardziej mnie "rusza" ze wszystkich. Czasem mam wrażenie, że żyjemy w XV wieku, że na świecie panuje ciemnota a każda "odmienność" traktowana jest jak jakieś piętno. Od listopada można powiedzieć, że straciłam paru znajomych, przestałam się widywać z ludźmi którzy mają podejście jak w/w mój lokator, jedna znajoma ze studiów, myślała wręcz, że celiakia jest zaraźliwa... Kiedyś jako studentka wychodziłam ze znajomymi co weekend do baru lub restauracji, obecnie wychodzę raz w miesiącu i to też z ciężkimi bólami bo zawsze jest mi przykro, że nie mogę tego, tego i tamtego.

Święta Wielkiejnocy to były pierwsze święta, które spędzałam sama.Wiedziałam, że jak pojadę z rodzicami do rodziny to będzie jak na każdych imieninach ciotek, wujków itp zjedz to zjedz tamto, czemu tego nie jesz, daj spokój trochę Ci nie zaszkodzi. Jak przeszłam na wegetarianizm to miałam podobne gadki, gluten mnie bardziej denerwuje pod tym kątem, że nie jest to mój wybór tylko swego rodzaju przymus.

Dodatkowo mimo stosowanej diety ciągle się czuje nie najlepiej, nie wiem czy to jest już kwestia psychiki, że wszystko co mnie zaboli zwalam od razu na celiakię i mam wrażenie, że gdzieś w mojej diecie jest luka glutenowa.

Może moje obawy wynikają z tego, że kiedyś już " uciekłam grabarzowi spod łopaty" i od tamtej pory bardzo doceniam każdy dzień i staram się jak najlepiej dbać o swoje zdrowie. Miewacie takie kryzysy? czy ja na prawdę przesadzam czy to są zachowania normalne dla nas? Nie wiem co mam z tym zrobić, czy poczekać aż samo się unormuje, walczyć jakoś z tymi ograniczeniami siebie czy po prostu nie robić nic bo to jest normalne?
Gdyby rzeźnie miały szklane ściany, każdy byłby wegetarianinem.
Anula80
Bardzo Stary Wyjadacz :)
Bardzo Stary Wyjadacz :)
Posty: 3643
Rejestracja: śr 07 sie, 2013 07:40
Lokalizacja: Pruszcz Gdański

Re: popadanie w paranoje??

Post autor: Anula80 »

Nie jesteś długo na diecie, skoro od listopada 2014r.
Mój mąż po pół roku stosowania diety już miał wszystkiego dość, bo było o wiele gorzej. Dopiero po jakichś 7-8 miesiącach odczuł poprawę.

Myślę że to, co przechodzisz jest normalne. Ja miałam największy kryzys po pół roku od przejścia na dietę mojego syna. Opisałaś prawie wszystko, co sama wtedy przechodziłam. Z tego wszystkiego prawie przeszłam załamanie nerwowe.

Nie uważam, żebyś popadała w paranoję. Na początku wydawało mi się, że zamienia się to w obsesję.
Dziś, mając taką wiedzę, jaką mam, plus świadomość jak groźne są zanieczyszczenia, uważam, że lepiej dmuchać na zimne. Sama staram się wszystko dokładnie sprawdzać, pilnować.

Co do rodziny i znajomych, może powinnaś poszukać jakiegoś dobitnego sposobu albo odpowiedniej riposty, żeby w końcu dotarło.
Myślę też, że dzięki temu masz okazję przekonać się, kto jest wart znajomości z Tobą.

Na targach w Warszawie słyszałam, jak Agata Młynarska mówiła do jednej dziewczynki, że jest wyjątkowa przez to, że ma celiakię :)

Powodzenia i głowa do góry, nie jesteś sama :)
Należysz do Stowarzyszenia? Warto. Ja dzięki temu poznałam wspaniałych ludzi, staram się brać udział w organizowanych imprezach, nawet ostatnio zaczęłam się troszkę udzielać w kwestiach organizacyjnych
Nie ma ludzi zdrowych. Istnieją tylko niezdiagnozowani.
monisiak81
Aktywny Forumowicz
Aktywny Forumowicz
Posty: 277
Rejestracja: wt 05 kwie, 2011 11:02
Lokalizacja: Warszawa

Re: popadanie w paranoje??

Post autor: monisiak81 »

U mnie również zaczęło się od męża, mimo że ja od młodzieńczych lat byłam alergikiem, a skończyło się = a właściwie cały czas trwa na synku (u małego diagnoza po genetyce)
Mój mąż po pół roku od diagnozy jeszcze chudł (gwałtownie) więc u nas było jeszcze większe przerażenie czy nic jeszcze gorszego się nie dzieje. Po jakimś czasie w końcu to się ustatkowało.

Co do rodziny. Moja mama i moja rodzina szybko dość załapali o co w tym chodzi, że czyste garnki, czyste blaty itp. choć teraz po tym że boli chyba ich to że diagnoza u mojego synka się również potwierdziła to siostra czasem też ma swoje "gadane" ojjj jedno rafaello Ci nie zaszkodzi. Ale to olewam.
Co do teściowej .... trudny temat. Do dziś nie do końca rozumie co to gluten (uważa że gluten jest w jajach kurzych) i jak jedziemy na obiad to nie do końca rozumie że nie można smażyć na wspólnej patelni, że przyprawy mogą być zanieczyszczone itp. po czym zawsze mąż z obiadu wraca.... biegiem!Do domu.
Znajomi - stwierdzam że nie warto się nimi przejmować.
Dziś są, jutro ich nie będzie, a na pojutrze znajdą się jeszcze inni. Ci co nie rozumieją, albo się podśmiewają są gaszeni ich własnym pseudo atakiem na bezglutenowość zawsze znajduję jakąś obronę na ich atak.
Przyjaciele natomiast - Ci co rozumieją, potrafią nawet kupić blaszkę jednorazową, mąkę w sklepie, itp. i przygotować ciasto na wspólne spotkanie :) i takich
przyjaciół szanuję bo oni rozumieją naszą odmienność.
święta są jakimś cudem do przeżycia, aczkolwiek czasem w pracy.
Paranoja - cały czas gdzieś każdy ją ma w głowie na "swoim" punkcie. Z czasem ją wyciszysz, uspokoisz i będziesz cieszyć się życie.

Faktem jest że u coraz większej liczby ludzi wykrywa się celiakię lub nietolerancje pokarmowe i coraz więcej miejsc jest przyjaznych, uwierz mi że jak 5 lat temu zdiagnozowali u męża celiakię to nawet w dużym carfurze nie było mąki na dziale eko. A teraz coś" można znaleźć wszędzie. Jak to mówi mój tata "patrz otwartym okiem" - to na serio się sprawdza :)
Co do wyjazdów, zawsze zabieramy coś ze sobą, wynajmujemy mieszkanko, szorujemy gary, i sami sobie gotujemy.
Przeglądaj też forum, jak nie to pytaj, są miejsca gdzie też na co dzień żyją bezglutenowcy i alergicy i podpowiadają gdzie w danej miejscowości znaleźć sklep, gdzie się w co zaopatrzysz, więc z wyjazdów też nie musisz kategorycznie rezygnować.

Powodzenia Ci życzę i nie myśl tak intensywnie o "głupotach" typu, bo kolega powiedział... :)
Awatar użytkownika
Demeter24
Forumowicz
Forumowicz
Posty: 168
Rejestracja: śr 26 lis, 2014 15:08
Lokalizacja: Toruń

Re: popadanie w paranoje??

Post autor: Demeter24 »

Wiem, że nie jestem sama, chyba dlatego tak dobrze czułam się na targach bo wiedziałam, że tam każdy boryka się z tym samym co ja, czułam się jak bym spacerowała wśród swoich :)
Cieszę się, że jednak nie zwariowałam i że są to zachowania normalne aczkolwiek wiem, że w niektórych sprawach dramatyzuję no ale przecież jestem kobietą :)
Ze strony rodziców też mam duże wsparcie, mam u nich oddzielny swój kąt w kuchni z naczyniami, jedzeniem itp. Czasem mam wrażenie, że tata ma większą obsesje na punkcie mojej diety niż ja bo nawet nie pozwala nikomu dotykać mojego jedzenia :) nawet zaczął uczyć się niemieckiego pod kątem tego co jest napisane na etykietach bo często bywa w Niemczech i zawsze stara mi się coś smakowitego przywieźć. Mama co doprawdy potrzebowała trochę czasu na zrozumienie istoty diety ale teraz już jak jestem u rodziców to nawet razem gotujemy bezglutki.
Co do znajomych masz rację, dziwnie to zabrzmi ale dieta pokazała mi z kim warto jest utrzymywać znajomość, jednak trochę to boli, że ludzie których uważało się za przyjaciół wstydzą się stać koło Ciebie jak wydziwiasz przy kasjerce. Przecież ja nie robię tego dla przyjemności tylko w trosce o swoje zdrowie. Chociaż niektórzy naprawdę się starają, jedna z moich koleżanek z którą znam się praktycznie od piaskownicy zawsze jak mnie zaprasza do siebie to gotujemy coś wspólnie tak abyśmy mogły coś zjeść razem, mam u niej nawet swoje naczynka :) Chociaż już nie jestem dla niej Anią tylko woła na mnie Jelitko :)
Do Stowarzyszenia zapisałam się praktycznie od razu po diagnozie, gdy stawiałam swoje pierwsze kroki w świecie bezglutenowym :)
Gdyby rzeźnie miały szklane ściany, każdy byłby wegetarianinem.
Awatar użytkownika
pleomorfa
Bardzo Stary Wyjadacz :)
Bardzo Stary Wyjadacz :)
Posty: 3797
Rejestracja: wt 29 paź, 2013 06:56
Lokalizacja: Polska

Re: popadanie w paranoje??

Post autor: pleomorfa »

Demeter, paranoja nie paranoja. Postaram się odnieść do Twoich wypowiedzi. Sama jestem studentką i nie wyobrażam sobie mieszkania z takim współlokatorem, bo nawet gdybym nie była na diecie to by mnie denerwował swoim niechlujstwem (typu nie sprzątanie po sobie).
Męczą mnie okropnie zakupy, godzinami nieraz stoję i czytam etykiety, lokatorzy przestali ze mną chodzić na zakupy. W niektórych sprawdzam jeszcze dodatkowo czy nie jest uszkodzone opakowanie no i oczywiście przy kasie czystość taśmy co też bywa irytujące bo już raz usłyszałam od Pani ekspedientki coś w stylu " Czego Pani oczekuje to tylko Biedronka a nie wybieg dla modelek" no i oczywiście zawsze przy tym jak proszę o wytarcie taśmy lub jak kładę zakupy do jakiegoś pudełka lub na torebkę to czuje spojrzenia na sobie całej kolejki, przesadzam?
Pani w Biedronce bardzo nie miła. Może miała gorszy dzień. Natomiast uważanie na brudną taśmę to był jeden z niedawnych tematów poruszanych na forum. Osobiście jak widzę taśmę uwaloną w mące to nie kładę na niej produktów (akurat się w Biedronce zdarzyło, ale tam Pani próbowała to posprzątać). To nie jest przesadzanie, przynajmniej dla mnie. Coś jest na opakowaniu - otwierasz opakowanie - to coś jest w środku.
Drugą kwestią z którą nie mogę się pogodzić to wyjazdy. Od zawsze turystyka była moją pasją. Odkąd jestem na bezglucie byłam jedynie na dzień w Gdańsku i na EXPO( gdzie czułam się lepiej jak w swoim domu i na takie wyjazdy mogę jeździć, bez żadnych obaw:) ). Wycieczka do Gdańska dała mi mocno w kości, po raz pierwszy sobie na niej uświadomiłam jak moje życie będzie do końca życia ograniczone. Z powodu napiętego grafiku nie było czasu na szukanie restauracji bezglutenowej więc musiałam się pocieszyć w ciągu dnia jedną kanapką przygotowaną w domu i owocami. No i w sumie z pustym brzuchem ciężko się patrzy jak ktoś przy nas zajada się jakimiś frykasami z baru. To będzie moje pierwsze lato gdzie zupełnie nigdzie się nie wybieram, bo po prostu nie mam na to siły.
Odkąd jestem na bezglucie wychodzę częściej z domu. Paradoksalnie. Pomijając Expo, bo tam był raj na Ziemi to najczęściej mam cały prowiant przy sobie. Czasami się też denerwuję, że ja muszę sobie gotować 3 posiłki i nosić je w pudełkach, a reszta jedzie na kanapkach. Albo jak wracam do domu po całym dniu zajęć, w domu pięknie pachnie, rodzina zajada się obiadem glutenowym, a dla mnie nic nie ma. To też denerwuje. No ale trudno, wtedy wyciągam wnioski na przyszłość, że trzeba się lepiej zabezpieczyć. Najlepiej unikać sytuacji, kiedy jesteś bardzo głodna i nie masz nic od jedzenia. Wtedy to chyba wszystko kusi. A wakacje, są miejsca z kuchniami ogólnodostępnymi, na campingu też się da przeżyć (to osobiste doświadczenie z jednym palnikiem na glutenową ferajnę i mnie :D) i są hotele, pensjonaty, gdzie są w stanie zapewnić nam wyżywienie. Warto się przemóc i podziałać coś w stronę wypoczynku, bo jednak gdy dieta Cię męczy i jeszcze do tego nie pojedziesz nigdzie właśnie z jej powodu to frustracja będzie narastać jeszcze bardziej. Przynajmniej z mojego punktu widzenia.
Dieta ogranicza, to fakt. Dlatego trzeba znaleźć takie rozwiązania, które pozwolą ominąć ograniczenia.

A co do współlokatora już się nie będę wypowiadać.
Znajomi i rodzina, ten temat chyba najbardziej mnie "rusza" ze wszystkich. Czasem mam wrażenie, że żyjemy w XV wieku, że na świecie panuje ciemnota a każda "odmienność" traktowana jest jak jakieś piętno. Od listopada można powiedzieć, że straciłam paru znajomych, przestałam się widywać z ludźmi którzy mają podejście jak w/w mój lokator, jedna znajoma ze studiów, myślała wręcz, że celiakia jest zaraźliwa... Kiedyś jako studentka wychodziłam ze znajomymi co weekend do baru lub restauracji, obecnie wychodzę raz w miesiącu i to też z ciężkimi bólami bo zawsze jest mi przykro, że nie mogę tego, tego i tamtego.
Tekst z zaraźliwością też słyszałam. Jeszcze z dołączonym "No bo wiesz, jemu by się przydało schudnąć". Jeżeli znajomych tracisz z tego powodu, że jesteś na diecie to słabi to znajomi. Przecież zawsze można się dostosować. Moje koleżanki wybierają restauracje pode mnie. To ja mam mieć gdzie zjeść, bo oni mogą wszystko. Z mojej strony jest to trochę egoistyczne podejście, ale i tak wszyscy są zadowoleni i nikt nie ma nic przeciwko. Nie mówiąc o tym, co czytałam wielokrotnie na forum, że znajomi gdy się spotykali robili specjalnie bezglutenowe potrawy. A że przykro...to chyba trzeba po prostu zaakceptować albo poszukać wersji bg. ;)

Unikanie spotkań rodzinnych to nie jest sposób. Ciężko jest z podejściem rodziny i to wielu z Nas przechodziło (nawet pojawiły się - teksty na takie odzywki :)), natomiast jedynym sposobem jest cierpliwe tłumaczenie na czym to wszystko polega, co się dzieje po zjedzeniu itd (mnie dali spokój po 3 latach :D). Choć jak wiadomo do niektórych nigdy nie dotrze.

Co do kwestii przymusu to powiem Ci tyle, że ja dwa razy przechodziłam na bezgluta. Raz po testach skórnych, gdzie wyszła mi alergia na pszenicę i alergolog powiedziała "niech pani sobie robi co chce", no to przeszłam na bezgluta i byłam na diecie 8 miesięcy (po 5 miesiącach wróciłam do żyta, bo przecież mi tylko pszenica szkodzi :053: ). Potem byłam 2 miesiące na prowokacji i jak się okazało, że do tego mam celiakię, a jeszcze lepiej, że niedługo potem wylądowałam w szpitalu na operacji, gdzie myślałam, że z głodu padnę to było dużo trudniej. Bo tak jak mówisz przymus. Ale ten "przymus" sprawia, że możemy żyć w miarę normalnie. Czasami jak mam wrażenie, że zaczyna mnie dieta frustrować (najczęściej jak jestem głodna) to próbuję sobie przypomnieć jak moje życie wyglądało przed nią. Że wcale nie było tak kolorowo mimo tego, że mogłam jeść wszystko.

Możliwe, że to kwestia psychiki. Badasz się? Wyniki się poprawiają czy są dalej jakieś odchyły?

Kryzysy są chyba normalne. Czasami też mnie wszystko wkurza, szczególnie jak po raz setny muszę tłumaczyć tej samej osobie, że jestem chora, że nie jem tego i tamtego, a i tak wiem, że raczej przy następnym spotkaniu scenariusz się powtórzy. Na początku diety unikałam wychodzenia z domu, gdziekolwiek. Pierwsza wigilia to były ogromne emocje, bo nie łamałam się opłatkiem (znaczy łamano mój, ale ja nie łamałam, bo i tak nie miałabym co z nim zrobić - kilka lat minęło, ale i tak dalej jest zdziwienie), ale sama kolacja była u mnie w domu. Miałam wszystko osobno przygotowane, teraz gdy wigilia jest gdzie indziej po prostu biorę całą wałówę ze sobą. To samo na Wielkanoc. Po prostu mam swój zestaw jedzenia - babkę itd. i jak gdzieś idziemy to biorę jedzenie ze sobą. Często też praktykuję opcję - najeść się przed imprezą albo mieć coś na zaś. Nie warto obniżać swojego komfortu życia i zmieniać swojego stylu życia tylko przez dietę, trzeba to tak dostosować, żeby można było żyć jak wcześniej, tyle że z bezglutem. W tym roku idę na pierwsze wesela na bezglucie, gdzie żadna para młoda nie ma o diecie pojęcia. I co mam nie iść, bo jestem na diecie? Nie, poinformowałam państwa młodych, że taka dieta jest i jeżeli byłaby możliwość jakiegoś dostosowania jadłospisu dla nie to byłoby super. Ale i tak będę mieć przy sobie jedzenie na całą noc. Lepiej mieć więcej, niż siedzieć głodnym.

Zrobił mi się z tego mega wywód, ale może dojdzie do Ciebie, że nie jesteś sama. Wielu ludzi wciąż nie potrafi zrozumieć, że dieta to nie tylko sposób na odchudzanie, ale po prostu styl życia oraz przy okazji swoiste lekarstwo. Olać ich, trzeba żyć po swojemu i przede wszystkim dobrze się czuć.
A jak masz na coś ochotę, spróbuj to upichcić, chociażby na forum jest tyle przepisów na takie cuda, że glutenowcom się nie śniło.

Powodzenia Demeter, nie łam się! :)
Przypuszczam, że wszyscy przechodzimy przez podobne stany emocjonalne, szczególnie na początku.
I ja bym mimo wszystko pojechała gdzieś odpocząć na Twoim miejscu, nawet na chwilkę :).

Haa nie zdążyłam przed Waszymi odpowiedziami, bo forum mnie nie chciało przepuścić :p. Ale co tam i tak wyślę :D
A na mnie brat woła Bezglut g:D

Warto znajdować pozytywne strony diety, jak i pozytywne zachowania. Jak chwile z przyjaciółką, kącik kuchenny u rodziców itd. :)
Jeśli tra­cisz pieniądze, nic nie tra­cisz. Jeśli tra­cisz zdro­wie, coś tra­cisz. Jeśli tra­cisz spokój, tra­cisz wszystko. - Bruce Lee
Awatar użytkownika
Demeter24
Forumowicz
Forumowicz
Posty: 168
Rejestracja: śr 26 lis, 2014 15:08
Lokalizacja: Toruń

Re: popadanie w paranoje??

Post autor: Demeter24 »

Paradoks u mnie jeszcze tkwi w tym, ( znowu dziwnie zabrzmi) że ja jakoś wybitnie nie przepadałam za jedzeniem, nigdy jedzenie nie sprawiało mi jakiejś mega przyjemności no może prócz truskawek bo je bym mogła jeść na okrągło :) a teraz jak jestem bezglutenowcem na co nie spojrzę to na wszystko mam ochotę :D jak to mówi mój tata " weź człowieku zrozum kobietę" :)
Co do wesel to od dawna byłam przyzwyczajona, że całą noc balowałam głodna bo rzadko gdzie podawali coś wege, a raz jak zaznaczone miałam, że posiłek wego to owszem dostałam ziemniaki i surówkę ale ziemniaczki polane sosikiem od mięska :)
Co do wyjazdów na pewno masz rację, muszę się po prostu najpierw nauczyć żyć z bezglutem, w przyszłym roku już może zaryzykuje na jakiś krótki wyjazd. Chociaż też nie wiem czy miejsce bezglutenowe na wypoczynek jest na moją kieszeń.
Co do wyników, w połowie lipca dopiero mam kontrolną gastroskopie. Krew badam co 3 miesiące i mam coraz większą anemię mimo iż zażywałam żelazo, oraz białe krwinki mi spadają ale lekarz powiedział, że zajmiemy się tym jak się obronię i wrócę do domu na parę tygodni,to wtedy się zajmie mną na poważnie. Poprawę natomiast widzę na skórze co do prawdy jest biała jak u albinosa ale nie jest sucha nie pęka i nie swędzi, wcześniej myślałam, że się wścieknę. Jednak jelitka jak bolały tak bolą.
Pozytywną stroną diety jest to, że zostałam zmuszona nauczyć się gotować coś innego niż ziemniaki :) Tak jak wspomniałam na początku, teraz mam ochotę na wiele rzeczy nam zakazanych, nieraz eksperymentuje sobie w kuchni i wychodzi całkiem zjadliwe, chociaż zastanawiałam się czy nie testować najpierw tego posiłku na lokatorze potworze :P
Bardzo dużo pomaga te forum, nie tylko w kwestiach rad( które są bardzo cenne) ale właśnie jest tu dużo ciekawych przepisów, sama staram się nieraz coś dodać jak uda mi się coś w kuchni sklepać :)
Pozdrawiam i dziękuje za odpowiedzi :)
Gdyby rzeźnie miały szklane ściany, każdy byłby wegetarianinem.
Awatar użytkownika
Leeloo
-#Moderator
-#Moderator
Posty: 8122
Rejestracja: pt 22 mar, 2013 18:33
Lokalizacja: Polska

Re: popadanie w paranoje??

Post autor: Leeloo »

nadal bolące jelita i anemia do dalszej diagnostyki. najlepiej na początku prowadzić dzienniczek żywieniowy- duża szansa na wykrycie sprawcy, podaży żelaza i interakcji w jego wchłanianiu. np. żelaza nie popijamy herbatą czy kawą, o czym wiele suplementujących nie ma pojęcia lub nie odczekuje z wypiciem tyle ile trzeba.
jelita często też bolą, kiedy..za dużo myślimy- i o nich samych jak i po prostu od wiecznie napiętych nerwów i jedzenia w takim stanie.

dieta ma wiele minusów, ale plusy są przeważające. chociażby wymiana ziemniaków ;)
Michel
Nowicjusz
Nowicjusz
Posty: 28
Rejestracja: śr 06 lut, 2013 17:37
Lokalizacja: Wrocław

Re: popadanie w paranoje??

Post autor: Michel »

Demeter24 pisze: Drugą kwestią z którą nie mogę się pogodzić to wyjazdy. Od zawsze turystyka była moją pasją. Odkąd jestem na bezglucie byłam jedynie na dzień w Gdańsku i na EXPO( gdzie czułam się lepiej jak w swoim domu i na takie wyjazdy mogę jeździć, bez żadnych obaw:) ). Wycieczka do Gdańska dała mi mocno w kości, po raz pierwszy sobie na niej uświadomiłam jak moje życie będzie do końca życia ograniczone. Z powodu napiętego grafiku nie było czasu na szukanie restauracji bezglutenowej więc musiałam się pocieszyć w ciągu dnia jedną kanapką przygotowaną w domu i owocami. No i w sumie z pustym brzuchem ciężko się patrzy jak ktoś przy nas zajada się jakimiś frykasami z baru. To będzie moje pierwsze lato gdzie zupełnie nigdzie się nie wybieram, bo po prostu nie mam na to siły.
Demeter24 pisze:
Demeter24, ja Ci mogę podpowiedzieć coś w kwestii wyjazdów i podróżowania, bo też to uwielbiam. Odkąd jestem na diecie minęło już 3 lata i przez te 3 lata zdążyłem odwiedzić następujące kraje: USA, Grecja, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Dania, Szkocja, Skandynawia, Węgry, Francja, Włochy i powiem Ci szczerze, że utrzymywałem zawsze rygorystyczną dietę na bardzo wysokim poziomie, a na pewno świadomie glutenu nie zjadłem (bo diety na 100% się nie da niestety stosować, no chyba, że ktoś w domu siedzi cały czas, a nawet jak się czyta, że coś co miało być bg, a nie jest to już nigdzie nie jest bezpiecznie). Oczywiście wymaga to bardzo dużo przygotowań i godzin na necie + niekiedy kilogramy pieczywa do plecaka. Z własnego doświadczenia wiem, że to działa.
Powodzenia :)
Michel

ps. a jak nie umiesz/nie masz czasu/ nie chce ci się szukać na własną rękę to zawsze można skorzystać z gotowych pakietów na beglutków:)
justek625
Aktywny Forumowicz
Aktywny Forumowicz
Posty: 436
Rejestracja: śr 13 sie, 2014 20:42

Re: popadanie w paranoje??

Post autor: justek625 »

Ja dodam, ze wachanie nastrojow to chyba tez domena celiakow. Gdzies czytalam, ze czeste wpadania w gniew rozniez.
U kazdego z nas jest podobnie zycie,jedzenie w domu itd i nic nam nie przeszkadza, gdzies wyjdziemy dopadnie nas zly dzien i od razu przypominaja nam sie najstraszniejsze strony tej diety, te ograniczenia, a dla porownania te cudowne zycie wczesniejsze i juz jest zlosc i chwila zwatpienia czy ja dam rade, ale czy mamy wyjscie. Po zlym dniu zawsze przyjdzie lepszy.
Co do przyjaciol i ich postaw, ja osobiscie moge tlumaczyc godzinami (jak mam dobry dzien), a jak wpadne w swoja zlosc, to zaraz tysiace epitetow obraziliwych leci dla osoby jaka jest bystra ze tego zrozumiec nie moze. Irytuja mnie ludzie tepi (a raczej tepi w tym, zeby probowac cokolwiek zrozumiec), a jak juz rozkrece sie ze swoim gniewem to juz 'trace' takiego 'przyjaciela'. Otaczam sie prawdziwymi przyjaciolmi z ktorymi mamy podobne pasje, ktorych ja rozumiem, a oni mnie, a tacy inni 'znajomi', moga odejsc i wcale mi to nie przeszkadza.
Najedzenie na zapas to czasami zawodna metoda, zwlaszcza jak impreza sie przedluzy, glod daje o sobie znac, nie wiem jak wy, ale sama srednio jestem juz glodna po 2-3 godzianach.
Co do imprez alkoholowych, mam nowa metode pije wczesniej w domu np piwa bg wychodze juz z % i wszystko mi jedno, czasami biore cos ze soba, a czasami pije drinki ze strony z alkoholami co tutaj na stronie sa podane.
Tak kraje te co wymienil Michel jezerli chodzi o bezglutynowosc sa na pewno bardziej do przodu, w Polsce jest z tym ciazko, ale coraz wiecej osrodkow ywpoczynkowych juz zwraca na to uwage, bo problem bezglutenu dotyka coraz wieksza grupe osob.
pozdrawiam :D
gronkowiec
Forumowicz
Forumowicz
Posty: 167
Rejestracja: pn 06 mar, 2006 21:20
Lokalizacja: Zielona Góra

Re: popadanie w paranoje??

Post autor: gronkowiec »

Ja uważam, że o ile w restauracjach faktycznie jeszcze jest problem z jedzeniem bg (ale podobnie jest wszędzie) to jedzenie bg w Polsce jest smaczniejsze i zdrowsze! Jest dużo większy wybór serów niskolaktozowych. Świadomość coraz większa i to widać.

Ja uważam, że nawet w podróży można zachować w 100% dietę, zwłaszcza jak ma się jakieś doświadczenie. Pierwsza sprawdzona zasada - szukamy włoskich restauracji - tam ZAWSZE jest jedzenie bg. W Stanach są miejsca gdzie doskonale wiedzą co to gluten a są takie, że robią oczy jak 5 zł. Podobnie w Polsce. Ostatnio była wielka akcja z Pizza Hut. Pojechaliśmy i pracownicy patrzyli na nas jak na idiotów a pizzeria była wybrana z mapy. Mało tego, nie potrafili nam wskazać najbliższej, cały czas się kłócąc, że oni nie przystąpili do żadnego programu :)

Co do znajomych i przyjaciół, rodziny - no cóż. My mamy to szczęście, że większość z nich rozumie problem. Są wyjątki, z którymi już nie rozmawiamy i nie tłumaczymy, bo to nie ma sensu. Nawet ostatnie zawirowania z dietą koleżanka skomentowała - a, to szkoda, bo jedzenie na mieście odpada, a ja nie wiem co zrobić w domu do jedzenia... :( zdrowi nie rozumieją i nie zrozumieją, syty głodnego nie zrozumie :)
Ja uważam, że masz prawo domagać się czystości w mieszkaniu studenckim a współmieszkańcy powinni sie dostosować. Podobnie kasjerka w sklepie powinna dbać o czystość swojego miejsca pracy a przy okazji o zapewnić Ci możliwość kupienia produktów czystych od śladowych ilości chociażby glutenu lub innych nieczystości - jakkolwiek to brzmi.
Ja nie jestem na diecie, ale mnie też czasami dopada taka bezsilność - że łatwiej coś gotowego kupić, upiec puchate drożdżowe, ciasto filo nadziewane, nie mówiąc o baklavie czy cieście francuskim. Że glutenowa bułka tarta tak szybko sie nie przypala, pierogi szybciej kleją, chleb łatwiej piecze, itd. Ale potem robię sobie kawę z czekoladą, myślę, że dzieki diecie mojego męża jesteśmy zdrowsi i klnę pod nosem na pierogi, które kleją sie nie tam gdzie powinny, chleb, który nie wyrósł jak miał, zajadam się najlepszymi naleśnikami bg pod słońcem i nie jest źle :)
Nawet nasze dzieci są pół bg, znajomi nie czują różnicy.
My z mężem ostatnio w Paryżu kupiliśmy chleb bg i sery długo dojrzewające, szynkę parmeńską, sałatki i jedliśmy na kolację w hotelu. Nie trzeba dużo pieniędzy. Podczas zwiedzania kasztany i owoce, jogurty, sałatki. Nie trzeba stołować się w hotelu lub restauracjach.
Trochę chaotycznie, ale tak mi przychodziło do głowy. Gorsze dni muszą przyjść po to, żeby doceniać te lepsze.
kofi
Aktywny Nowicjusz
Aktywny Nowicjusz
Posty: 96
Rejestracja: śr 03 gru, 2014 08:52

Re: popadanie w paranoje??

Post autor: kofi »

Demeter mam podobny staż na diecie i czuję się podobnie jak Ty. Do tego też jestem weganką, co wyklucza możliwość zjedzenia czegokolwiek np. w knajpie w moim mieście. Przerabiałam "dania bezglutenowe" w Biowayu np. - oczywiście nie w Olsztynie, bo to wegańska pustynia, tylko w Gdyni - tam było w miarę OK, za to w Warszawie na 100 % nie było. Także wiem, że nie ma co liczyć na bezglut tam, gdzie również gluta podają. No chyba, że jakieś szykany z osobną kuchnią, ale przy takich szykanach zwykle no wegan, albo ceny nie dla mnie.
Ja tam zawsze lubiłam jeść, w sumie ten weganizm uchronił mnie chyba przed otyłością, bo nie ma za wiele słodyczy wegańskich. Wprawdzie lubię, właściwie bardziej lubiłam, piec ciasta (lubiłam bo bezglutenowe wychodzą mi jeszcze tak sobie), a wegańskich i bezglutenowych nie ma prawie wcale. Tzn. może i są ale niecertyfikowane, a przy takich to loteria.
Jestem pewna, że nawet w domu, gdzie też obsesyjnie wszystko czyszczę, myję, mam już trochę "bezglutenowych" garnków, też jakiś gluten spożywam. Ostatnio z przerażeniem patrzę na ekspres do kawy, który stoi obok glutenowego tostera i nie mam pewności, czy jakiś okruszek nie dostanie się do tego pojemnika na kawę. Jak idę do kogoś, gdzie próbują karmić, liczę się z tym, że mimo największych starań gospodarza mogę zjeść coś z glutenem, dlatego też raczej chodzę bardzo rzadko, albo ze swoim jedzeniem i tekstem, żeby spróbowali, że wegan bezglut też jadalny - mam parę takich ciast. Parę, co w porównaniu z "poprzednim życiem" jest żenadą. Bardzo często jestem głodna - może niekoniecznie to taki prawdziwy głód, ale świadomość, że nie mam co zjeść - w mieście np. Tak wiem, owoce, warzywa. Ale czasem mam ochotę na ciasto czekoladowe, cukierki, czekolady, bułki, pizzę i pierożki. Tym większą im bardziej nie mogę ich zjeść. Ostatnio mam też ogromną pokusę, żeby zjeść coś z gutenem i zobaczyć co będzie. :oops: Do tej pory jej ulegam, bo myślę sobie, że szkoda jednak marnować te pół roku, tym bardziej, że nawet troszkę mi się poprawiły wyniki.
Jasne, że jest coraz lepiej, umiem upiec w miarę jadalne bułki, rodzina za bardzo nie odczuwa tego, że je bezglutenowe obiady, przestałam tylko piec im chleb, co robiłam jeszcze na początku swojej diety, potem doszłam do wniosku, że nie dam rady. Niestety powoli pozbywam się też złudzeń co do zjadliwości rzeczy niecertyfikownaych i mogących zawierać śladowe ilości, tych wszystkich miejsc, gdzie są podawane opcje bezglutenowe. Nie zawsze mam siłę, żeby zrobić sobie coś na drugi dzień do pracy (rano bez szans), więc zapycham się tymi waflami ryżowymi. W pracy wszyscy widzą, że ciągle opylam styropian, albo chrupki kukurydziane i myślą, że się odchudzam, powoli zaczynam się przyznawać do choroby, ostatnio odpowiedziałam koleżnace na pytanie "co zrobiłam, że tak schudłam" - "zachorowałam". Dyplomatycznie nie zapytała na co, a ja tylko powiedziałam, że to nie jest zakaźne więc nie ma co liczyć na tasiemca.
Generalnie słabo, rozumiem Cię doskonale i liczę, że to jakiś przełom. Czytałam, że po paru miesiącach przestaje się tęsknić za chlebem, może już nawet tak bardzo nie tęsknię, wstrzymuję oddech przy piekarni, żeby nie tęsknić.
Przepraszam, nie pocieszyłam Cię. :|
ODPOWIEDZ