kabran pisze:icza różnica pomiędzy wszystkimi trzema producentami polega na tym, że Bezgluten i Glutenex to firmy rdzennie polskie, wyrosłe ze zgrzebnej tradycji, że jak na rynku pustki i konkurencja mała to klient wszystko kupi. Natomiast Smak Życia przyszedł do nas z zachodu, co od razu widać
Jesteś pewna? Ja byłam do tej pory przekonana, że Smak Życia też jest firmą polską, z tym, że produkcję zaczęli nietypowo, najpierw na eksport (do Wielkiej Brytanii), a potem dopiero weszli na nasz rynek. Tak mi się coś o uszy obiło, z tym że teraz, na ich stronie, nie mogę znaleźć o tym informacji.
kabran pisze: sposób dystrybucji (dostępnośc w normalnych sklepach, nie tylko zdrowej żywności) oraz kosmiczna wysokość cen (zwłaszcza w odniesieniu do jakości) są do zrobienia praktycznie "od ręki".
Masz rację. Tylko, żeby coś się zmieniło, po pierwsze najpierw trzeba głośno wyrazić nasze potrzeby - co niniejszym czynimy - bo nie jestem pewna, czy producenci tak naprawdę mają świadomość tego, co nam w ich produktach odpowiada, a co chcielibyśmy zmienić. Właśnie po to założyłam ten wątek (mam nadzieję, że producenci bezglutenowi śledzą czasem forum, a jeśli nie, to możemy im uświadomić, że jest takie forum i taki wątek), no bo tak sobie myślę, że producenci raczej chcieliby trafić w potrzeby konsumentów, bo to oznacza dla nich zysk, tylko muszą najpierw te potrzeby znać.
Tak się zastanawiam, i dochodzę do wniosku, że może taki a nie inny wybór produktów i taki a nie inny rodzaj opakowań bierze się z tego nieszczęsnego błędnego stereotypu, że celiakia to choroba wieku dziecięcego, i to
rzadka choroba. W końcu rodzice dla swojego dziecka pojadą i na drugi koniec miasta, kupią, co się da, a dziecko samo większego wyboru nie ma, no bo przecież rodzice mu nie pozwolą jeść normalnych glutenowych ciastek. Myślę, że czas uświadomić producentom, że liczba zdiagnozowanych dorosłych celiaków rośnie i będzie rosnąć, i że ci dorośli celiacy chcą przede wszystkim móc żyć jak normalni ludzie - chodzić do pracy, zostać czasem w nadgodzinach i nie umrzeć przy tym z głodu, podróżować, jeździć w delegacje, móc sobie na mieście wejść do sklepu i kupić ciastka bez konieczności zamawiania ich tydzień naprzód... I nie musieć robić tego, co ja niestety robię niezmiennie za każdym razem w sklepie z naszą żywnością - czyli kupować połowę albo 1/3 tego, co by się rzeczywiście chciało kupić, bo gdyby się kupiło wszystko, to groziłoby to bankructwem...
Co do dystrybucji, to zastanawia mnie, dlaczego obecnie wchodzą w grę głównie sklepy ze zdrową żywnością? Bo tak się utarło? Bo producenci nie szukają innych możliwości, sądząc, że klientom to odpowiada (jak widać, niezbyt odpowiada)? Czy też to sklepy są niechętne zamawianiu takich produktów, bo sądzą, że im to "nie zejdzie"? Osobiście widzę tu dwie drogi:
1) przekonać producentów, by spróbowali dogadać się choćby na początek z jakimiś większymi sklepami (osobiście widziałam stoiska z naszą żywnością w samoobsługowych delikatesach we Wrocławiu i w Gdyni, i myślę, że to jest świetny kierunek), bądź z sieciami sklepów (skoro można było przekonać Bomi, to może można i np. Tesco, które w Wielkiej Brytanii stoiska z taką żywnością przecież prowadzi, albo inne sieci marketów?)
2) wyjść z inicjatywą oddolną i samemu popytać w swoich pobliskich sklepach, czy byliby skłonni zamawiać dla nas taką żywność - a może?